22.01.2012r.
Ostatni dzień pobytu w sierocińcu. Wszystkie wspomnienia widzę jak za mgłą. To straszne. Nie mogę sobie niczego przypomnieć. Dlaczego? Dlaczego w tak okropnym momencie nie dane jest mi godnie pożegnać się z tym miejscem i z tymi ludźmi? Nauczyłam się tu żyć. Wszystkie osoby, które otaczały mnie troską i bezpieczeństwem przez ostatnie siedemnaście lat, teraz mają zniknąć. Tak po prostu. Było, nie ma.
Jego też nie ma.
Dałabym wszystko, byleby móc teraz wtulić się w jego masywne ramiona i odetchnąć z ulgą. Wyszeptać jego imię, a potem spojrzeć mu w oczy; w zielone tęczówki, które śnią mi się po nocach. Zamknęłam oczy, by znowu móc go zobaczyć. Przynajmniej jego widzę normalnie, bez żadnej mgły i problemów.
Słodki uśmiech, ukazujący proste białe zęby.
Na sercu robi mi się cieplej. Czemu? Nie wiem. Jego już nie ma, nie mogę o nim myśleć. Nie. Otwieram oczy, łapczywie nabierając powietrza do płuc. Czasem chciałabym go nie pamiętać. Zapomnieć o tym wszystkim, co było i co jest. A z drugiej strony tylko jego wyobrażenie trzyma mnie przy życiu. Świadomość, że jest gdzieś tam, daleko, a może blisko i że chodzi teraz, uśmiecha się, mówi, a może płacze, daje mi siłę by walczyć. By zacisnąć zęby i iść do przodu.
Tak też robię. Ocieram łzy, spływające po moich policzkach, chwytam walizki w dłonie i idę. Dokąd? Nie wiem. Ważne, że idę i w najbliższym czasie nie mam zamiaru się zatrzymać.
Liliana. Westchnęłam głośno, spoglądając na imię w rogu kartki. Dokładnie rok temu starannie złożyłam ten papier i wsunęłam go do kieszeni spodni. A potem wyszłam z sierocińca raz na zawsze, nie żegnając się z nikim. Nawet z Nadine, która przez te wszystkie lata wiernie trwała przy moim boku, uznając nas za przyjaciółki. Skrzywdziłam ją, wiem. Po prostu nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy i powiedzieć „Słuchaj, Nad, to koniec naszej przyjaźni. Dzisiaj kończę osiemnaście lat i muszę odejść.”. A może najzwyczajniej w świecie bałam się, że nie będę w stanie jej zostawić? Że zatrzasnę drzwi swojego pokoju i nie wyjdę stamtąd do końca życia?
Trzeba było tak zrobić.
Teraz zostałam sama, w tanim hotelu, w którym jestem zameldowana tylko na tydzień. Obce miasto, obcy ludzie, obce uczucia...Liliana, coś ty do cholery zrobiła?! Spojrzałam na czerwoną torbę turystyczną, leżącą w rogu hotelowego pokoju. Dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że na klapie bagażu znajduje się wyrzeźbiony kwiatek. Chwiejnym krokiem podeszłam do przedmiotu, opanowując łzy. Jedyne, na co się zdobyłam, to delikatne muśnięcie grawerunku. Westchnęłam ciężko, osuwając się po ścianie. Stare, zniszczone ściany wcale nie miały w sobie antycznego uroku. Wyglądały raczej, jakby jakiś nie do końca zdrowy umysłowo robotnik ponaklejał je „na odwal”. Schowałam twarz w dłoniach, a lodowate dreszcze przebiegły po moich plecach. Samotność.Wyciągnęłam drżącą rękę po wysłużony telefon, będący moją własnością od kilku dobrych lat. W końcu nie tak łatwo zarobić osieroconemu dziecku, które raz na rok kupuje sobie nowe spodnie, na piękny, nowoczesny tablet. Po raz kolejny nabrałam ciężkiego powietrza w płuca, zaciskając palce na komórce. Gdy mój kciuk natrafił na dużą rysę na obudowie, uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
„- Oddaj go! Proszę! Nie bądź taki – prosiłam, skacząc naokoło wyższego ode mnie chłopaka.
- Nie ma tak łatwo, maleńka – zaśmiał się kpiąco, wyciągając dłoń z urządzeniem jeszcze wyżej.
- Harry! - fuknęłam ze złością, tupiąc nogą.
- Ktoś tu się zdenerwował – pstryknął mnie w nos, po czym jego masywna ręka, przyciągnęła mnie do niego.
- Co ty robisz? - wydusiłam z trudem, gdyż łzy z powodu utraty własności wciąż cisnęły mi się do oczu, blokując gardło.
- Jak to co? Czekam na nagrodę – nadstawił policzek.
- Słucham?
- Na nagrodę. Wiesz, co oznacza to słowo? Nagroda to takie coś, co dostaje się, gdy... - tłumaczył.
- Nie jestem głupia! - warknęłam, odpychając się dłońmi od jego klatki.
- Ej, gdzie uciekasz? No coś ty? Naprawdę jeszcze nie widzisz we mnie tego starszego, przystojnego chłopaka? - spoważniał, spoglądając mi głęboko w oczy.
- A jeśli nie, to co? - zbliżyłam do niego twarz.
- To masz problem, a raczej twój telefon go ma – zaśmiał się cicho, wyrzucając za siebie komórkę.
Widziałam, jak urządzenie spada po schodach, by w końcu wylądować w kawałkach przy drzwiach wejściowych. Serce stanęło mi w miejscu.
- Harry... - szepnęłam ze łzami w oczach, po czym rzuciłam się na ratunek mojej własności.
- Sorki, Lila! - krzyknął jeszcze za mną, a chwilę później zniknął za zakrętem.”
Wybrałam znany mi doskonale numer, przy którym widniało imię mojej przyjaciółki. Wystarczyło wcisnąć odpowiedni klawisz. Liliana, tchórzu, zadzwoń! Dzwonić nie potrafisz?No właśnie nie potrafię! Na samą myśl, że ponownie usłyszę głos dziewczyny, robiło mi się niedobrze. Skrzywdziłam ją i nigdy mi tego nie wybaczy. Mimo to nacisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając aparat do ucha.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szó...
- Halo? - brzmiała tak... obco.
- Nadine? Hej, tu Lil – wydukałam do telefonu.
- No raczej. Wątpię, żebyś komukolwiek pożyczyła telefon. Nie musisz mi się przedstawiać, przecież mam cię w kontaktach, głupku.
Udawała. Doskonale grała, że jest szczęśliwa. W sumie, zawsze chciała zostać aktorką. Słyszałam nutkę smutku, która dobitnie świadczyła o tym, że płakała. Przeze mnie... w oczach zebrały mi się łzy.
- Wiem. Nad, ja, ja przepraszam – wyszeptałam łamiącym się głosem.
- Hej, czy ty właśnie płaczesz? Ty? Liliana Janson płacze? Ej, zapiszcie to! Rudolf, chodź tu i to zapisz. No co masz zapisać, no co? Jeszcze się pytasz! Pisz, dyktuję ci „Liliana Janson” nie przerywaj mi! Jak to się pisze? Normalnie. J-a-n-s-o-n. Zapisałeś? Dobrze. Kontynuuj „Liliana Janson, lat osiemnaście, rodzeństwa brak, przyjaciół również – płacze”. Masz to? Genialnie. Daj tą kartkę. Nie, nie zapłacę ci. Spieprzaj stąd! Wynocha! No już! Zaraz cię uderzę. Liczę do trzech, smarkaczu. Raz... dwa... - usłyszałam trzask drzwi i głośne westchnięcie Nadine.
- Dlaczego powiedziałaś, że nie mam przyjaciół? - tylko tyle zdołałam wyłapać z jej rozmowy z ośmioletnim Rudolfem.
- Bo nie masz. Chyba nie myślisz, że po tym, co mi zrobiłaś, wciąż będę twoją przyjaciółeczką? Mylisz się, Lil. Krzywdzisz wszystkich naokoło. Siebie, mnie, Harrego. Nie, nie rozłączaj się. Jego też skrzywdziłaś. Kłamiesz, kiedy mówisz, że to wszystko jego wina. To ty zaczęłaś to wszystko. Nie chcę cię znać. Naprawdę. Trzymaj się w tym swoim Londynie. A, jeszcze jedno. Mam nadzieję, że wpadniesz na Harrego i on wreszcie znajdzie w sobie siłę, by wyrzucić z siebie to wszystko, co tłumił przez tyle lat. Powodzenia. Cześć.
Pi, pi, pi. Rzuciłam komórką z całej siły przed siebie. Uderzyła o ścianę naprzeciwko, upadła, rozsypała się na części. Normalna reakcja dziewięcioletniego urządzenia. Płakałam. Chyba tylko tyle pozostaje człowiekowi, który mimo usilnych starań i chęci, i tak kończy jak ostatni głupek, wykiwany przez najbliższych. Właśnie, przez najbliższych. Nie wiem czemu, ale w większości przypadków najbardziej krzywdzą ci, którym się ufało i wierzyło. Kwestia obłudy. Może to zależy od tego, że jesteśmy ich pewni i na myśl nam nie przychodzi, że mogliby nas skrzywdzić. Brak samoobrony. Chociaż z drugiej strony nie możemy obronić się przed wszystkim; a już na pewno nie przed samym sobą. Jak mogę unikać siebie? Nie patrzeć w lustro, w witryny sklepowe? Głupota. Czas się zmienić, Lilka.
Ile mogę udawać, że dam radę? Że wcale, ale to wcale nie zależy mi na Harrym? Że nie obchodzi mnie Nadine? Że nie tęsknię za sierocińcem?
Dłużej już nie potrafię kłamać przed samą sobą. Stawać przed lustrem, patrzeć sobie w oczy i łgać, jak skończony egoista, bojący się prawdy.
A jaka jest prawda?
Prosta. Krzywdzę wszystkich naokoło, w tym samą siebie. Dobra, koniec tego wewnętrznego monologu. Idziemy spać.
Poszłam do toalety, wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, przebrałam się i położyłam, przygnieciona problemami i samotnością. Tak, samotność jest bardzo ciężka. Widocznie wielu ludzi musi być jej niewolnikami, skoro tyle waży.
Nigdy nie lubiłam poranków. Wszystko wydaje się wtedy takie delikatne i skryte. A do tego bardzo, bardzo powolne. Podniosłam się leniwie z łóżka, ziewając głośno. Gdy mój wzrok padł na części telefonu, który wczoraj zapomniałam poskładać, westchnęłam głośno. Nadine. Zamiast pójść do toalety, wysunęłam szufladę z nocnej szafki. Wiedziałam, co tam znajdę. I dobrze też wiedziałam, że okropnie mnie to zaboli.
O, tu mamy przykład, że umyślnie krzywdzę samą siebie.
Spojrzałam na zdjęcie, oprawione ciemną ramką. Nasza trójka. Ja, Nad i Harry. Położyłam się na brzuchu, dokładnie oglądając fotografię.
Miałam ciemne włosy do pasa, błyszczące szare oczy i uśmiech; szczery, szeroki uśmiech. Moja blond przyjaciółka, stała po mojej prawej stronie, patrząc wesoło w obiektyw. Miałam okropne wrażenie, że świdruje mnie wzrokiem. I to nie byle jakim, a pełnym odrazy i smutku. Szybko zerknęłam na chłopaka po mojej lewej, gdyż twarz Nadine wywołała łzy w moich oczach. Styles uśmiechał się tak szeroko, że widać mu było dziąsła. Na sercu zrobiło mi się cieplej. W jego zielonych oczach widziałam radość. Cieszył się jak dziecko, które dostało lizaka. Zamknęłam powieki, by móc wrócić do tamtej chwili. Znów mogłam poczuć jego ciepłą dłoń na moich plecach i usłyszeć pełne chrypki „Lila, uśmiechnij się ładnie. Nie psuj zdjęcia”. Pamiętam, że obraziłam się wtedy na niego za te słowa. Sama nie wiem czemu.
Wtedy psułam zdjęcia, potem zepsułam mu kawałek życia. Brawo.
Słona łza spłynęła po moim rozgrzanym ze wstydu policzku. Harry, przepraszam.
Wstałam z łóżka, biorąc kilka głębokich oddechów. Nie panowałam nad płaczem. Głośny krzyk rozdarł mnie od środka, zadając nowe rany. Wystarczyło jedno imię, a ja już uderzałam ścianę pięściami, zaciskając zęby. H-a-r-r-y. Kolejny wrzask wypełnił pomieszczenie, sprawiając, że wydawało się ono jeszcze okropniejsze. Łza poganiała łzę, a wytworzone na policzkach ścieżki zamieniały się w skorupy. Osunęłam się po drzwiach łazienki, chowając twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałabym Cię przeprosić i zobaczyć. Przed oczami ponownie zamajaczyła mi jego twarz. Zielone oczy, dołeczki w policzkach, loki... Zwinęłam się w kłębek, wbijając zęby w kolano. Wzięłam głęboki oddech, starając się opanować drżenie brody. Z każdą sekundą mój oddech się wyrównywał, a serce zwalniało swój szaleńczy bieg. Miałam wrażenie, że jeżeli tylko się ruszę, stracę jego wyobrażenie. Bałam się otworzyć oczy; nie mogłam znowu go stracić. Słyszałam jego śmiech. Widziałam, jak biegał ze mną po korytarzach. Czułam silny uścisk, którym obejmował mnie za każdym razem, gdy płakałam. Wyczuwałam jego zapach. Serce znowu pękało mi na kawałki. Tęskniłam. Tak bardzo cholernie tęskniłam za nim, za jego obecnością. Za gotowością do obrony mnie. Dzięki niemu czułam się bezpieczna. Zawsze.
I chyba właśnie wtedy, w tym tanim hotelowym pokoju, opierając się o stare drzwi, zrozumiałam jak bardzo mi go brakuje. Zbyt wiele dla mnie znaczył, bym mogła go zapomnieć i już nigdy nie wspominać. Był częścią mojego życia. Częścią, bez której nie jestem sobą. Wciąż mam to samo imię i nazwisko, ale to nie ja. Zachowuję się jak marna podróba samej siebie. To okropne. Nikomu nie życzę takiej sytuacji, nawet największemu wrogowi. Chyba nie ma nic gorszego, nisz oszukiwanie samego siebie. Przecież to jak zatracanie człowieczeństwa! Wbijamy sobie do głowy formułki. „Jestem ładna, szczupła, mądra i zabawna. Tak, taka jestem! Och, to cudowne!”. A jak jest naprawdę? Wystarczy spojrzeć w lustro i przyznać się przed samym sobą. Nie, wcale tak nie jest. Po co się oszukiwać? To jakaś forma terapii, czy co? Mówienie sobie czegoś, co nie ma odzwierciedlania w rzeczywistości jest tak dobre? Tyle ludzi dowartościowuje się kłamstwem, że aż mi niedobrze. Ktoś kiedyś powinien się postawić temu globalnemu łgarstwu. Czemu? Bo to do niczego nie prowadzi. Coś o tym wiem, uwierzcie.
Nie wiem, czy jest sens opowiadać moją historię. Wyjaśniać zdarzenie po zdarzeniu, przedstawiać przyczyny oraz skutki. Chociaż może z drugiej strony to pomoże wam zrozumieć mnie? Oby. Co ty pleciesz. Sama siebie przecież nie rozumiesz. Też prawda. Ale co tam. Nie zaszkodzi przedstawić światu swoje uczucia. Spróbuję być ewenementem i przyznam się przed samą sobą – czas to wszystko uporządkować.
Od czego się zaczęło? Nie wiem. Naprawdę, jak za Harrym tęsknię, nie wiem. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata... a potem co? Nagle wszystko się zaczęło? Nie, to niemożliwe. Coś się musiało wydarzyć. Problem w tym, że nie pamiętam co.
Chociaż wiem. Doskonale wiem, ale boję się przyznać. Boże, co za sprzeczność i brak składności w tym, co mówię. Wybaczcie.
Zakochałam się. Dwa, niby proste słowa, właśnie wywołały u mnie falę łez. Ja nie mogę. Naprawdę jesteś mięczakiem, Lili. Ale spokojnie. Dwa wdechy. Tak więc zakochałam się. W kim? Kiedy? Jak bardzo? Na jak długo? Co czułaś? Kolejne pytania przelatują mi przez myśli. Mam nadzieję, że opowiem to dokładnie i bardzo zrozumiale.
To niesamowite uczucie, które opisuje co drugi brukowiec, zawładnęło mną w wieku piętnastu lat. Przyznaję, wtedy myślałam, że byłam dorosła; że zapanuję nad całym światem i będę niesamowitą kobietą, wspominaną przed lata. Otóż nie. Mam już osiemnaście lat i nie zjednoczyłam żadnych państw. Zresztą, o czym ja mówię, przecież do dzisiaj nie mam pojęcia, jak robi się chociażby jajecznicę. Ale nie o tym. Zakochałam się... ile razy będziesz to jeszcze powtarzać, hm? Ofiarą mojego osieroconego serca okazał się wysoki brunet o czekoladowych oczach. Miał na imię Jeremy. Najpierw wydawało mi się, że będę z nim do końca życia, bo właśnie znalazłam „tego jedynego”, jak to mówią w filmach. I wiecie co? To mogło wyjść. Mój plan miał szansę wypalić, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Towarzystwo Jera*. Nie mówię, że była to banda kapturników, znęcają się nad młodszymi, nie. Mogłabym ich raczej nazwać jako... wir. Wciągnęli mnie w swoje kręgi, nauczyli palić i pić, tańczyć po nocach, przeklinać na całe osiedle, oszukiwać, kłamać.. Na samą myśl o skrętach, które bez ustanku wciskali mi w dłonie, czuję w ustach nieprzyjemny smak. Jak ja mogłam się tak im poddać? Ale nie to było najgorsze. Przetrwałabym ten okres samo wyniszczania, gdybym miała przy sobie przyjaciół. Kogoś, kto by mnie z tego wyciągnął.
Ale nie miałam.
Nadine i Harry podejmowali próby przemówienia mi do rozumu, lecz w końcu odpuścili. Chociaż inaczej – to ja odpuściłam. Poddałam się Jerowi i jego paczce. Nie interesowało mnie to, co działo się w sierocińcu. Co działo się z moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Zniknęłam. Zatraciłam się w świecie swojej miłości.
„Ej, Lili, chodź tu do nas. Nie chcesz przyjść? Chodź tu! Masz, no masz. Bierz to i zapal. Mówię ci, odlecisz. Spójrz na Judi. Od godziny biega po parku w bieliźnie. Ale jazda! No co, wymiękasz?Strach cię obleciał? Jesteś jeszcze dzieckiem, słuchaj się starszych. Kochasz mnie, to bierz. Proste. Masz tu zapalniczkę i uważaj, żeby nikt cię nie złapał. Jakby co, to mnie nie znasz, jasne? Dobra dziewczynka.”Pamiętam każde jego słowo, każde „kochasz mnie, to bierz”. I brałam, jak ta naiwna idiotka, która zrobi wszystko dla swojego chłopaka. Robiłam. Przysięgam, robiłam wszystko, byłam na każde jego zawołanie. Raz prawie się sprzedałam... Harry mnie uratował. To on zatrzymał się przy drodze, złapał za rękę i wciągnął do auta. Ja, siedząca w wyzywającym stroju, trzęsąca się ze strachu, zapłakana... i on, czule obejmujący mnie, troskliwy i dający bezpieczeństwo. Ułożył mnie na tylnych siedzeniach,okrył kocem i wywiózł gdzieś za miasto. Pożyczył auto od jakiegoś kolegi. Nie miał nawet prawa jazdy. Ryzykował. Dla mnie...
Zawiózł mnie do jakiegoś motelu. Nie wiem, jak udało mu się ubłagać tę grubą kobietę w recepcji, żeby pozwoliła mi się tylko umyć. Zapłacił chyba za całą dobę, a tak naprawdę byłam tam zaledwie godzinę. Umyłam się w motelowej łazience, która – przyznaję – nie wyglądała cudnie. Nawet nie wiem, jak wam ją opisać. Z tamtego dnia pamiętam tylko urywki. Ja, Harry, samochód, recepcja, łazienka, samochód, sierociniec...
Rano obudziłam się w swoim pokoju. W czterech ścianach, które były dla mnie wszystkim. Hazz siedział przy moim łóżku, zaciskając usta. Widziałam gniew w jego oczach. Gniew i coś jeszcze. Teraz wiem, że nie była to zwykła troska. Zawiodłam go. No tak, kto by pomyślał, że ta grzeczna i poukładana Liliana spróbuje się sprzedać i da się wciągnąć w takie bagno. Przynajmniej Loczek tak nie myślał. Zaczęłam go wtedy przepraszać, tłumaczyć się, płakać. A on siedział tylko na łóżku Nadine ze wzrokiem wbitym w swoje zniszczone trampki. W moim bezustannym potoku słów wyłapał tylko jedno zdanie „To dla niego, dla Jera.” .Wstał wtedy z impetem, zabijając mnie wzrokiem.
- Dla niego? Naprawdę? Ten dupek jest dla ciebie aż taki ważny?! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdybym cię stamtąd nie zabrał! Nie możesz taka być! Gdzie moja Lil? Zgubiłaś się w swoim świecie! Nie jesteś już tą samą dziewczyną, za którą oddałbym życie. Jesteś zwykłą, zniszczoną nastolatką, która zadaje się z Bóg wie kim. Spójrz na mnie. No spójrz! Martwię się o ciebie, rozumiesz? Błagam, bądź znowu moją Lil.
Tylko on tak mnie nazywał. Siedziałam wtedy ze łzami w oczach, obserwując każdy jego ruch. Miotał się po pokoju, ocierając słone krople, spływające po jego policzkach. Pierwszy raz w życiu widziałam jak płacze. Mój Harry, mój silny przyjaciel się poddał, przegrał walkę ze sobą. Jego szczelna osłona pękła, ukazując wszelkie zmartwienia i kłopoty, tak długo wpychane na dno umysłu. I nagle wszystko z niego uciekło. Nie chodziło już o to, co zrobiłam, a raczej co miałam zrobić, ale o jego życie. O jego uczucia. Każda łza była odzwierciedlaniem kłopotu. Jedna kropla, jedna rana na sercu. Zerwałam się wtedy z łóżka, podbiegając do niego. Role się odwróciły. To zawsze on zamykał mnie w niedźwiedzim uścisku, chroniąc przed wszelkim złem tego światła. Ale w tamtym momencie w grę nie wchodziło żadne „zawsze” ani „zazwyczaj”. To był wyjątkowy dzień, w złym tego słowa znaczeniu. Ścisnęłam go mocno w pasie, wciskając twarz w jego ramię. Był ode mnie o głowę wyższy. Najpierw wydawał się być zdziwiony, ale już po chwili poczułam na swoich plecach jego potężne ręce. Przycisnął mnie do siebie, całując w czubek włosy. Płakaliśmy. Po raz pierwszy płakaliśmy w tym samym czasie i z tych samych powodów. Każde z nas dźwigało na barkach bagaż cierpień i blizn. Musieliśmy leczyć je nawzajem. Opatrywać rany; ja jemu, a on mi. Trwaliśmy w takiej pozycji dobre kilkanaście minut. Żadne z nas się nie odezwało. To był jeden, jedyny raz, gdy pozwoliliśmy sobie płakać w milczeniu. W ogóle spędzać czas w milczeniu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło nam się zachować ciszy przez tak długo czas. Potem do pokoju wpadła Nadine. Nagle, zupełnie niespodziewanie wypełniła pomieszczenie swoją osobą; swoimi kolorowymi ubraniami, nieułożonymi włosami i rozbieganym spojrzeniem. Podbiegła do nas, wpychając się do uścisku. Trójka przytulających się przyjaciół. Zabawny widok. Już nie płakaliśmy; słowa Nad rozładowały atmosferę.
- Duszno tutaj. Otwórzcie okno, jak wy możecie siedzieć w takim zaduchu?
Chwilę później do pokoju wpadło świeże powietrze w towarzystwie promieni Słońca. Wydawało mi się, że na kilka minut mogę odetchnąć z ulgą, zapominając o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Harry myślał chyba podobnie. Opadł na granatowy fotel, stojący przy drewnianym, okrągłym stoliku, po czym westchnął głośno. Wtedy był to najpiękniejszy dźwięk, jaki mogłam usłyszeć, bo gdy człowiek wzdycha w taki sposób, w jaki on to zrobił, to znaczy, że na chwilę odrywa się o świata zmartwień i trosk.
Podniosłam się z podłogi, ocierając łzy. Nogi mi zdrętwiały, a ręce trzęsły się pod wpływem emocji. Chwyciłam klamkę, naciskając ją delikatnie. Nie wiem, czemu chodziłam na palcach. Za każdym razem, gdy przestawałam płakać, starałam się być najostrożniejsza. Może bałam się, że najdrobniejsza wpadka lub pomyłka znowu może wywołać morze łez? Nie wiem. Głupi nawyk.
W ten oto sposób znalazłam się w łazience. To co, że przez godzinę siedziałam pod jej drzwiami, krzycząc bezgłośnie i płacząc? Przecież to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że w końcu coś sobie uporządkowałam. Czas się zmienić. Czas zapomnieć o Harry'm. Czas wziąć się w garść. Czas zdobyć ponowne zaufanie Nadine. Czas znaleźć jakieś mieszkanie. Czas żyć tym, co będzie, a nie tym, co było... A to, co jest? To się już nie liczy?
Cóż, dochodzę do jednego wniosku: jak dobrego planu by człowiek nie wymyślił, i tak znajdzie się coś, co go zepsuje. Nic nie jest idealne, a już na pewno nie ludzie.
Ostatni dzień pobytu w sierocińcu. Wszystkie wspomnienia widzę jak za mgłą. To straszne. Nie mogę sobie niczego przypomnieć. Dlaczego? Dlaczego w tak okropnym momencie nie dane jest mi godnie pożegnać się z tym miejscem i z tymi ludźmi? Nauczyłam się tu żyć. Wszystkie osoby, które otaczały mnie troską i bezpieczeństwem przez ostatnie siedemnaście lat, teraz mają zniknąć. Tak po prostu. Było, nie ma.
Jego też nie ma.
Dałabym wszystko, byleby móc teraz wtulić się w jego masywne ramiona i odetchnąć z ulgą. Wyszeptać jego imię, a potem spojrzeć mu w oczy; w zielone tęczówki, które śnią mi się po nocach. Zamknęłam oczy, by znowu móc go zobaczyć. Przynajmniej jego widzę normalnie, bez żadnej mgły i problemów.
Słodki uśmiech, ukazujący proste białe zęby.
Na sercu robi mi się cieplej. Czemu? Nie wiem. Jego już nie ma, nie mogę o nim myśleć. Nie. Otwieram oczy, łapczywie nabierając powietrza do płuc. Czasem chciałabym go nie pamiętać. Zapomnieć o tym wszystkim, co było i co jest. A z drugiej strony tylko jego wyobrażenie trzyma mnie przy życiu. Świadomość, że jest gdzieś tam, daleko, a może blisko i że chodzi teraz, uśmiecha się, mówi, a może płacze, daje mi siłę by walczyć. By zacisnąć zęby i iść do przodu.
Tak też robię. Ocieram łzy, spływające po moich policzkach, chwytam walizki w dłonie i idę. Dokąd? Nie wiem. Ważne, że idę i w najbliższym czasie nie mam zamiaru się zatrzymać.
Liliana. Westchnęłam głośno, spoglądając na imię w rogu kartki. Dokładnie rok temu starannie złożyłam ten papier i wsunęłam go do kieszeni spodni. A potem wyszłam z sierocińca raz na zawsze, nie żegnając się z nikim. Nawet z Nadine, która przez te wszystkie lata wiernie trwała przy moim boku, uznając nas za przyjaciółki. Skrzywdziłam ją, wiem. Po prostu nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy i powiedzieć „Słuchaj, Nad, to koniec naszej przyjaźni. Dzisiaj kończę osiemnaście lat i muszę odejść.”. A może najzwyczajniej w świecie bałam się, że nie będę w stanie jej zostawić? Że zatrzasnę drzwi swojego pokoju i nie wyjdę stamtąd do końca życia?
Trzeba było tak zrobić.
Teraz zostałam sama, w tanim hotelu, w którym jestem zameldowana tylko na tydzień. Obce miasto, obcy ludzie, obce uczucia...Liliana, coś ty do cholery zrobiła?! Spojrzałam na czerwoną torbę turystyczną, leżącą w rogu hotelowego pokoju. Dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że na klapie bagażu znajduje się wyrzeźbiony kwiatek. Chwiejnym krokiem podeszłam do przedmiotu, opanowując łzy. Jedyne, na co się zdobyłam, to delikatne muśnięcie grawerunku. Westchnęłam ciężko, osuwając się po ścianie. Stare, zniszczone ściany wcale nie miały w sobie antycznego uroku. Wyglądały raczej, jakby jakiś nie do końca zdrowy umysłowo robotnik ponaklejał je „na odwal”. Schowałam twarz w dłoniach, a lodowate dreszcze przebiegły po moich plecach. Samotność.Wyciągnęłam drżącą rękę po wysłużony telefon, będący moją własnością od kilku dobrych lat. W końcu nie tak łatwo zarobić osieroconemu dziecku, które raz na rok kupuje sobie nowe spodnie, na piękny, nowoczesny tablet. Po raz kolejny nabrałam ciężkiego powietrza w płuca, zaciskając palce na komórce. Gdy mój kciuk natrafił na dużą rysę na obudowie, uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
„- Oddaj go! Proszę! Nie bądź taki – prosiłam, skacząc naokoło wyższego ode mnie chłopaka.
- Nie ma tak łatwo, maleńka – zaśmiał się kpiąco, wyciągając dłoń z urządzeniem jeszcze wyżej.
- Harry! - fuknęłam ze złością, tupiąc nogą.
- Ktoś tu się zdenerwował – pstryknął mnie w nos, po czym jego masywna ręka, przyciągnęła mnie do niego.
- Co ty robisz? - wydusiłam z trudem, gdyż łzy z powodu utraty własności wciąż cisnęły mi się do oczu, blokując gardło.
- Jak to co? Czekam na nagrodę – nadstawił policzek.
- Słucham?
- Na nagrodę. Wiesz, co oznacza to słowo? Nagroda to takie coś, co dostaje się, gdy... - tłumaczył.
- Nie jestem głupia! - warknęłam, odpychając się dłońmi od jego klatki.
- Ej, gdzie uciekasz? No coś ty? Naprawdę jeszcze nie widzisz we mnie tego starszego, przystojnego chłopaka? - spoważniał, spoglądając mi głęboko w oczy.
- A jeśli nie, to co? - zbliżyłam do niego twarz.
- To masz problem, a raczej twój telefon go ma – zaśmiał się cicho, wyrzucając za siebie komórkę.
Widziałam, jak urządzenie spada po schodach, by w końcu wylądować w kawałkach przy drzwiach wejściowych. Serce stanęło mi w miejscu.
- Harry... - szepnęłam ze łzami w oczach, po czym rzuciłam się na ratunek mojej własności.
- Sorki, Lila! - krzyknął jeszcze za mną, a chwilę później zniknął za zakrętem.”
Wybrałam znany mi doskonale numer, przy którym widniało imię mojej przyjaciółki. Wystarczyło wcisnąć odpowiedni klawisz. Liliana, tchórzu, zadzwoń! Dzwonić nie potrafisz?No właśnie nie potrafię! Na samą myśl, że ponownie usłyszę głos dziewczyny, robiło mi się niedobrze. Skrzywdziłam ją i nigdy mi tego nie wybaczy. Mimo to nacisnęłam zieloną słuchawkę, przykładając aparat do ucha.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szó...
- Halo? - brzmiała tak... obco.
- Nadine? Hej, tu Lil – wydukałam do telefonu.
- No raczej. Wątpię, żebyś komukolwiek pożyczyła telefon. Nie musisz mi się przedstawiać, przecież mam cię w kontaktach, głupku.
Udawała. Doskonale grała, że jest szczęśliwa. W sumie, zawsze chciała zostać aktorką. Słyszałam nutkę smutku, która dobitnie świadczyła o tym, że płakała. Przeze mnie... w oczach zebrały mi się łzy.
- Wiem. Nad, ja, ja przepraszam – wyszeptałam łamiącym się głosem.
- Hej, czy ty właśnie płaczesz? Ty? Liliana Janson płacze? Ej, zapiszcie to! Rudolf, chodź tu i to zapisz. No co masz zapisać, no co? Jeszcze się pytasz! Pisz, dyktuję ci „Liliana Janson” nie przerywaj mi! Jak to się pisze? Normalnie. J-a-n-s-o-n. Zapisałeś? Dobrze. Kontynuuj „Liliana Janson, lat osiemnaście, rodzeństwa brak, przyjaciół również – płacze”. Masz to? Genialnie. Daj tą kartkę. Nie, nie zapłacę ci. Spieprzaj stąd! Wynocha! No już! Zaraz cię uderzę. Liczę do trzech, smarkaczu. Raz... dwa... - usłyszałam trzask drzwi i głośne westchnięcie Nadine.
- Dlaczego powiedziałaś, że nie mam przyjaciół? - tylko tyle zdołałam wyłapać z jej rozmowy z ośmioletnim Rudolfem.
- Bo nie masz. Chyba nie myślisz, że po tym, co mi zrobiłaś, wciąż będę twoją przyjaciółeczką? Mylisz się, Lil. Krzywdzisz wszystkich naokoło. Siebie, mnie, Harrego. Nie, nie rozłączaj się. Jego też skrzywdziłaś. Kłamiesz, kiedy mówisz, że to wszystko jego wina. To ty zaczęłaś to wszystko. Nie chcę cię znać. Naprawdę. Trzymaj się w tym swoim Londynie. A, jeszcze jedno. Mam nadzieję, że wpadniesz na Harrego i on wreszcie znajdzie w sobie siłę, by wyrzucić z siebie to wszystko, co tłumił przez tyle lat. Powodzenia. Cześć.
Pi, pi, pi. Rzuciłam komórką z całej siły przed siebie. Uderzyła o ścianę naprzeciwko, upadła, rozsypała się na części. Normalna reakcja dziewięcioletniego urządzenia. Płakałam. Chyba tylko tyle pozostaje człowiekowi, który mimo usilnych starań i chęci, i tak kończy jak ostatni głupek, wykiwany przez najbliższych. Właśnie, przez najbliższych. Nie wiem czemu, ale w większości przypadków najbardziej krzywdzą ci, którym się ufało i wierzyło. Kwestia obłudy. Może to zależy od tego, że jesteśmy ich pewni i na myśl nam nie przychodzi, że mogliby nas skrzywdzić. Brak samoobrony. Chociaż z drugiej strony nie możemy obronić się przed wszystkim; a już na pewno nie przed samym sobą. Jak mogę unikać siebie? Nie patrzeć w lustro, w witryny sklepowe? Głupota. Czas się zmienić, Lilka.
Ile mogę udawać, że dam radę? Że wcale, ale to wcale nie zależy mi na Harrym? Że nie obchodzi mnie Nadine? Że nie tęsknię za sierocińcem?
Dłużej już nie potrafię kłamać przed samą sobą. Stawać przed lustrem, patrzeć sobie w oczy i łgać, jak skończony egoista, bojący się prawdy.
A jaka jest prawda?
Prosta. Krzywdzę wszystkich naokoło, w tym samą siebie. Dobra, koniec tego wewnętrznego monologu. Idziemy spać.
Poszłam do toalety, wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, przebrałam się i położyłam, przygnieciona problemami i samotnością. Tak, samotność jest bardzo ciężka. Widocznie wielu ludzi musi być jej niewolnikami, skoro tyle waży.
Nigdy nie lubiłam poranków. Wszystko wydaje się wtedy takie delikatne i skryte. A do tego bardzo, bardzo powolne. Podniosłam się leniwie z łóżka, ziewając głośno. Gdy mój wzrok padł na części telefonu, który wczoraj zapomniałam poskładać, westchnęłam głośno. Nadine. Zamiast pójść do toalety, wysunęłam szufladę z nocnej szafki. Wiedziałam, co tam znajdę. I dobrze też wiedziałam, że okropnie mnie to zaboli.
O, tu mamy przykład, że umyślnie krzywdzę samą siebie.
Spojrzałam na zdjęcie, oprawione ciemną ramką. Nasza trójka. Ja, Nad i Harry. Położyłam się na brzuchu, dokładnie oglądając fotografię.
Miałam ciemne włosy do pasa, błyszczące szare oczy i uśmiech; szczery, szeroki uśmiech. Moja blond przyjaciółka, stała po mojej prawej stronie, patrząc wesoło w obiektyw. Miałam okropne wrażenie, że świdruje mnie wzrokiem. I to nie byle jakim, a pełnym odrazy i smutku. Szybko zerknęłam na chłopaka po mojej lewej, gdyż twarz Nadine wywołała łzy w moich oczach. Styles uśmiechał się tak szeroko, że widać mu było dziąsła. Na sercu zrobiło mi się cieplej. W jego zielonych oczach widziałam radość. Cieszył się jak dziecko, które dostało lizaka. Zamknęłam powieki, by móc wrócić do tamtej chwili. Znów mogłam poczuć jego ciepłą dłoń na moich plecach i usłyszeć pełne chrypki „Lila, uśmiechnij się ładnie. Nie psuj zdjęcia”. Pamiętam, że obraziłam się wtedy na niego za te słowa. Sama nie wiem czemu.
Wtedy psułam zdjęcia, potem zepsułam mu kawałek życia. Brawo.
Słona łza spłynęła po moim rozgrzanym ze wstydu policzku. Harry, przepraszam.
Wstałam z łóżka, biorąc kilka głębokich oddechów. Nie panowałam nad płaczem. Głośny krzyk rozdarł mnie od środka, zadając nowe rany. Wystarczyło jedno imię, a ja już uderzałam ścianę pięściami, zaciskając zęby. H-a-r-r-y. Kolejny wrzask wypełnił pomieszczenie, sprawiając, że wydawało się ono jeszcze okropniejsze. Łza poganiała łzę, a wytworzone na policzkach ścieżki zamieniały się w skorupy. Osunęłam się po drzwiach łazienki, chowając twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałabym Cię przeprosić i zobaczyć. Przed oczami ponownie zamajaczyła mi jego twarz. Zielone oczy, dołeczki w policzkach, loki... Zwinęłam się w kłębek, wbijając zęby w kolano. Wzięłam głęboki oddech, starając się opanować drżenie brody. Z każdą sekundą mój oddech się wyrównywał, a serce zwalniało swój szaleńczy bieg. Miałam wrażenie, że jeżeli tylko się ruszę, stracę jego wyobrażenie. Bałam się otworzyć oczy; nie mogłam znowu go stracić. Słyszałam jego śmiech. Widziałam, jak biegał ze mną po korytarzach. Czułam silny uścisk, którym obejmował mnie za każdym razem, gdy płakałam. Wyczuwałam jego zapach. Serce znowu pękało mi na kawałki. Tęskniłam. Tak bardzo cholernie tęskniłam za nim, za jego obecnością. Za gotowością do obrony mnie. Dzięki niemu czułam się bezpieczna. Zawsze.
I chyba właśnie wtedy, w tym tanim hotelowym pokoju, opierając się o stare drzwi, zrozumiałam jak bardzo mi go brakuje. Zbyt wiele dla mnie znaczył, bym mogła go zapomnieć i już nigdy nie wspominać. Był częścią mojego życia. Częścią, bez której nie jestem sobą. Wciąż mam to samo imię i nazwisko, ale to nie ja. Zachowuję się jak marna podróba samej siebie. To okropne. Nikomu nie życzę takiej sytuacji, nawet największemu wrogowi. Chyba nie ma nic gorszego, nisz oszukiwanie samego siebie. Przecież to jak zatracanie człowieczeństwa! Wbijamy sobie do głowy formułki. „Jestem ładna, szczupła, mądra i zabawna. Tak, taka jestem! Och, to cudowne!”. A jak jest naprawdę? Wystarczy spojrzeć w lustro i przyznać się przed samym sobą. Nie, wcale tak nie jest. Po co się oszukiwać? To jakaś forma terapii, czy co? Mówienie sobie czegoś, co nie ma odzwierciedlania w rzeczywistości jest tak dobre? Tyle ludzi dowartościowuje się kłamstwem, że aż mi niedobrze. Ktoś kiedyś powinien się postawić temu globalnemu łgarstwu. Czemu? Bo to do niczego nie prowadzi. Coś o tym wiem, uwierzcie.
Nie wiem, czy jest sens opowiadać moją historię. Wyjaśniać zdarzenie po zdarzeniu, przedstawiać przyczyny oraz skutki. Chociaż może z drugiej strony to pomoże wam zrozumieć mnie? Oby. Co ty pleciesz. Sama siebie przecież nie rozumiesz. Też prawda. Ale co tam. Nie zaszkodzi przedstawić światu swoje uczucia. Spróbuję być ewenementem i przyznam się przed samą sobą – czas to wszystko uporządkować.
Od czego się zaczęło? Nie wiem. Naprawdę, jak za Harrym tęsknię, nie wiem. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata... a potem co? Nagle wszystko się zaczęło? Nie, to niemożliwe. Coś się musiało wydarzyć. Problem w tym, że nie pamiętam co.
Chociaż wiem. Doskonale wiem, ale boję się przyznać. Boże, co za sprzeczność i brak składności w tym, co mówię. Wybaczcie.
Zakochałam się. Dwa, niby proste słowa, właśnie wywołały u mnie falę łez. Ja nie mogę. Naprawdę jesteś mięczakiem, Lili. Ale spokojnie. Dwa wdechy. Tak więc zakochałam się. W kim? Kiedy? Jak bardzo? Na jak długo? Co czułaś? Kolejne pytania przelatują mi przez myśli. Mam nadzieję, że opowiem to dokładnie i bardzo zrozumiale.
To niesamowite uczucie, które opisuje co drugi brukowiec, zawładnęło mną w wieku piętnastu lat. Przyznaję, wtedy myślałam, że byłam dorosła; że zapanuję nad całym światem i będę niesamowitą kobietą, wspominaną przed lata. Otóż nie. Mam już osiemnaście lat i nie zjednoczyłam żadnych państw. Zresztą, o czym ja mówię, przecież do dzisiaj nie mam pojęcia, jak robi się chociażby jajecznicę. Ale nie o tym. Zakochałam się... ile razy będziesz to jeszcze powtarzać, hm? Ofiarą mojego osieroconego serca okazał się wysoki brunet o czekoladowych oczach. Miał na imię Jeremy. Najpierw wydawało mi się, że będę z nim do końca życia, bo właśnie znalazłam „tego jedynego”, jak to mówią w filmach. I wiecie co? To mogło wyjść. Mój plan miał szansę wypalić, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Towarzystwo Jera*. Nie mówię, że była to banda kapturników, znęcają się nad młodszymi, nie. Mogłabym ich raczej nazwać jako... wir. Wciągnęli mnie w swoje kręgi, nauczyli palić i pić, tańczyć po nocach, przeklinać na całe osiedle, oszukiwać, kłamać.. Na samą myśl o skrętach, które bez ustanku wciskali mi w dłonie, czuję w ustach nieprzyjemny smak. Jak ja mogłam się tak im poddać? Ale nie to było najgorsze. Przetrwałabym ten okres samo wyniszczania, gdybym miała przy sobie przyjaciół. Kogoś, kto by mnie z tego wyciągnął.
Ale nie miałam.
Nadine i Harry podejmowali próby przemówienia mi do rozumu, lecz w końcu odpuścili. Chociaż inaczej – to ja odpuściłam. Poddałam się Jerowi i jego paczce. Nie interesowało mnie to, co działo się w sierocińcu. Co działo się z moimi prawdziwymi przyjaciółmi. Zniknęłam. Zatraciłam się w świecie swojej miłości.
„Ej, Lili, chodź tu do nas. Nie chcesz przyjść? Chodź tu! Masz, no masz. Bierz to i zapal. Mówię ci, odlecisz. Spójrz na Judi. Od godziny biega po parku w bieliźnie. Ale jazda! No co, wymiękasz?Strach cię obleciał? Jesteś jeszcze dzieckiem, słuchaj się starszych. Kochasz mnie, to bierz. Proste. Masz tu zapalniczkę i uważaj, żeby nikt cię nie złapał. Jakby co, to mnie nie znasz, jasne? Dobra dziewczynka.”Pamiętam każde jego słowo, każde „kochasz mnie, to bierz”. I brałam, jak ta naiwna idiotka, która zrobi wszystko dla swojego chłopaka. Robiłam. Przysięgam, robiłam wszystko, byłam na każde jego zawołanie. Raz prawie się sprzedałam... Harry mnie uratował. To on zatrzymał się przy drodze, złapał za rękę i wciągnął do auta. Ja, siedząca w wyzywającym stroju, trzęsąca się ze strachu, zapłakana... i on, czule obejmujący mnie, troskliwy i dający bezpieczeństwo. Ułożył mnie na tylnych siedzeniach,okrył kocem i wywiózł gdzieś za miasto. Pożyczył auto od jakiegoś kolegi. Nie miał nawet prawa jazdy. Ryzykował. Dla mnie...
Zawiózł mnie do jakiegoś motelu. Nie wiem, jak udało mu się ubłagać tę grubą kobietę w recepcji, żeby pozwoliła mi się tylko umyć. Zapłacił chyba za całą dobę, a tak naprawdę byłam tam zaledwie godzinę. Umyłam się w motelowej łazience, która – przyznaję – nie wyglądała cudnie. Nawet nie wiem, jak wam ją opisać. Z tamtego dnia pamiętam tylko urywki. Ja, Harry, samochód, recepcja, łazienka, samochód, sierociniec...
Rano obudziłam się w swoim pokoju. W czterech ścianach, które były dla mnie wszystkim. Hazz siedział przy moim łóżku, zaciskając usta. Widziałam gniew w jego oczach. Gniew i coś jeszcze. Teraz wiem, że nie była to zwykła troska. Zawiodłam go. No tak, kto by pomyślał, że ta grzeczna i poukładana Liliana spróbuje się sprzedać i da się wciągnąć w takie bagno. Przynajmniej Loczek tak nie myślał. Zaczęłam go wtedy przepraszać, tłumaczyć się, płakać. A on siedział tylko na łóżku Nadine ze wzrokiem wbitym w swoje zniszczone trampki. W moim bezustannym potoku słów wyłapał tylko jedno zdanie „To dla niego, dla Jera.” .Wstał wtedy z impetem, zabijając mnie wzrokiem.
- Dla niego? Naprawdę? Ten dupek jest dla ciebie aż taki ważny?! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdybym cię stamtąd nie zabrał! Nie możesz taka być! Gdzie moja Lil? Zgubiłaś się w swoim świecie! Nie jesteś już tą samą dziewczyną, za którą oddałbym życie. Jesteś zwykłą, zniszczoną nastolatką, która zadaje się z Bóg wie kim. Spójrz na mnie. No spójrz! Martwię się o ciebie, rozumiesz? Błagam, bądź znowu moją Lil.
Tylko on tak mnie nazywał. Siedziałam wtedy ze łzami w oczach, obserwując każdy jego ruch. Miotał się po pokoju, ocierając słone krople, spływające po jego policzkach. Pierwszy raz w życiu widziałam jak płacze. Mój Harry, mój silny przyjaciel się poddał, przegrał walkę ze sobą. Jego szczelna osłona pękła, ukazując wszelkie zmartwienia i kłopoty, tak długo wpychane na dno umysłu. I nagle wszystko z niego uciekło. Nie chodziło już o to, co zrobiłam, a raczej co miałam zrobić, ale o jego życie. O jego uczucia. Każda łza była odzwierciedlaniem kłopotu. Jedna kropla, jedna rana na sercu. Zerwałam się wtedy z łóżka, podbiegając do niego. Role się odwróciły. To zawsze on zamykał mnie w niedźwiedzim uścisku, chroniąc przed wszelkim złem tego światła. Ale w tamtym momencie w grę nie wchodziło żadne „zawsze” ani „zazwyczaj”. To był wyjątkowy dzień, w złym tego słowa znaczeniu. Ścisnęłam go mocno w pasie, wciskając twarz w jego ramię. Był ode mnie o głowę wyższy. Najpierw wydawał się być zdziwiony, ale już po chwili poczułam na swoich plecach jego potężne ręce. Przycisnął mnie do siebie, całując w czubek włosy. Płakaliśmy. Po raz pierwszy płakaliśmy w tym samym czasie i z tych samych powodów. Każde z nas dźwigało na barkach bagaż cierpień i blizn. Musieliśmy leczyć je nawzajem. Opatrywać rany; ja jemu, a on mi. Trwaliśmy w takiej pozycji dobre kilkanaście minut. Żadne z nas się nie odezwało. To był jeden, jedyny raz, gdy pozwoliliśmy sobie płakać w milczeniu. W ogóle spędzać czas w milczeniu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło nam się zachować ciszy przez tak długo czas. Potem do pokoju wpadła Nadine. Nagle, zupełnie niespodziewanie wypełniła pomieszczenie swoją osobą; swoimi kolorowymi ubraniami, nieułożonymi włosami i rozbieganym spojrzeniem. Podbiegła do nas, wpychając się do uścisku. Trójka przytulających się przyjaciół. Zabawny widok. Już nie płakaliśmy; słowa Nad rozładowały atmosferę.
- Duszno tutaj. Otwórzcie okno, jak wy możecie siedzieć w takim zaduchu?
Chwilę później do pokoju wpadło świeże powietrze w towarzystwie promieni Słońca. Wydawało mi się, że na kilka minut mogę odetchnąć z ulgą, zapominając o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Harry myślał chyba podobnie. Opadł na granatowy fotel, stojący przy drewnianym, okrągłym stoliku, po czym westchnął głośno. Wtedy był to najpiękniejszy dźwięk, jaki mogłam usłyszeć, bo gdy człowiek wzdycha w taki sposób, w jaki on to zrobił, to znaczy, że na chwilę odrywa się o świata zmartwień i trosk.
Podniosłam się z podłogi, ocierając łzy. Nogi mi zdrętwiały, a ręce trzęsły się pod wpływem emocji. Chwyciłam klamkę, naciskając ją delikatnie. Nie wiem, czemu chodziłam na palcach. Za każdym razem, gdy przestawałam płakać, starałam się być najostrożniejsza. Może bałam się, że najdrobniejsza wpadka lub pomyłka znowu może wywołać morze łez? Nie wiem. Głupi nawyk.
W ten oto sposób znalazłam się w łazience. To co, że przez godzinę siedziałam pod jej drzwiami, krzycząc bezgłośnie i płacząc? Przecież to nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, że w końcu coś sobie uporządkowałam. Czas się zmienić. Czas zapomnieć o Harry'm. Czas wziąć się w garść. Czas zdobyć ponowne zaufanie Nadine. Czas znaleźć jakieś mieszkanie. Czas żyć tym, co będzie, a nie tym, co było... A to, co jest? To się już nie liczy?
Cóż, dochodzę do jednego wniosku: jak dobrego planu by człowiek nie wymyślił, i tak znajdzie się coś, co go zepsuje. Nic nie jest idealne, a już na pewno nie ludzie.
***
Pierwszy rozdział mamy już za sobą. Nie jestem z niego w 100% zadowolona, ale myślałam, że będzie gorzej. Jak podoba Wam się postać Liliany? Co myślicie o jej przeszłości? Co czujecie wobec Harry'ego? Jeju, nerwy mnie zżerają. Tak bardzo boję się, że to sześciostronicowe coś może nie przypaść Wam do gustu, że aż mnie skręca od środka. Liczę na maaasę komentarzy i kolejnych obserwujących :)
+ zapraszam Was na bloga cudownej Nataszy: http://invincible-image.blogspot.com/
+ zapraszam Was na bloga cudownej Nataszy: http://invincible-image.blogspot.com/
Do następnego
Coco xx
Coco xx
Naprawdę super rozdział:)..opowiadanie zapowiada się ciekawie:D
OdpowiedzUsuńJeny, już się zakochałam! Tak, tak, zakochałam się w tym rozdziale, w bohaterach, w opowiadaniu i w Twoim talencie, o którym wiem już bardzo dawno, nie chwaląc się oczywiście xd
OdpowiedzUsuńTak więc nie wiem czemu nie reklamujesz swojego bloga na Twitterze, tam dużo chętnych by się znalazło lol xx
Em, co tu jeszcze... Co. Lilka. Teraz. Zrobi. Do. Cholery. Co? Gdzie ona zamieszka? Gdzie będzie pracowała? Mam nadzieję, że następny rozdział odpowie na moje pytania.
Pozdrawiam i życzę wielkiej weny, ja xd
http://invincible-image.blogspot.com/ zapraszam
@OfficialNatasza :) XOXO
A ja jestem zadowolona z rozdziału w 101 procentach. :)
OdpowiedzUsuńBomba. Podoba mi się to, że podajesz bardzo mądre spostrzeżenia, a nie po prostu opisujesz wydarzenia i uczucia. Masz duży talent i chyba gładko idzie Ci pisanie, nie? :D Przynajmniej tak to wygląda ;)
Zazdroszczę umiejętności. ^^ Czekam na następny ;*
Pozdrawiam ♥
`Patrycja.